Rozmowa z Kazuhiro Sodą, laureatem Nagrody im. Marka Nowickiego
Przeciętny film dokumentalny powiela to, co jego twórca, producent czy redaktor zamawiający i statystyczny widz mają w głowie. Zmieniają się szczegóły, ale ramy i schematy narracyjne, podstawowe założenia i prawdy o świecie uderzają swoją monotonną powtarzalnością. Tylko wybitni twórcy sztuki dokumentu zdolni są do tak świeżego, niesformatowanego spojrzeniania i mają tyle determinacji, by wywalczyć sobie wolność od uniformizującego wpływu rynku audiowizualnego, że mogą nam zaoferować bezcenne doświadczenie autentycznego… kontaktu z rzeczywistością. Bezsprzecznie należy do nich Kazuhiro Soda, jeden z największych dziś i najbardziej oryginalnych mistrzów dokumentu obserwacyjnego.
Po religioznawczych studiach na uniwersytecie w Tokio i przenosinach do Nowego Jorku, gdzie ukończył School of Visual Arts, jako zagraniczny korespondent japońskiej telewizji NHK wyreżyserował mnóstwo dokumentów, których teraz nie umieszcza w swojej filmografii. Z biegiem lat coraz wyraźniej zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że reguły, jakie narzuca telewizyjny system produkcji, są dokładną odwrotnością tych, którymi chciałby się kierować jako artysta. Wreszcie, gdy dowiedział się, że jego uniwersytecki kolega startuje w wyborach samorządowych w Kawasaki z ramienia potężnej partii Liberalno-Demokratycznej, zdecydował się zaryzykować i zrobić swój naprawdę autorski film. “Kampania” z 2007 roku okazała się być jednym z najważniejszych politycznych dokumentów XXI wieku, na wskroś szczerym i zaskakującym, nie mieszczącym się w ani w naszych wyobrażeniach o demokracji, ani w żadnych tradycjach budowania postaci w kinie nonfiction. Odtąd, choć jego styl naturalnie ewoluował, dojrzewając przede wszystkim wizualnie, Soda trzyma się wypracowanych przez siebie zasad, które ujął zwięźle w swoich “10 przykazaniach kina obserwacyjnego”. Wraz z żoną Kiyoko – towarzyszką życia i współpracowniczką – pracują głównie w Japonii, przyglądając się ludziom i miejscom tak różnym, jak zespół słynnego tokijskiego teatru, rybacy i migrantki zatrudnione w małej “fabryce” ostyg czy weteran japońskiej psychiatrii otwartej i pacjenci jego ambulatoryjnej kliniki.
Inaczej niż wielu zachodnich twórców obserwacyjnnego dokumentu, z których najbliższy wydaje się mu Frederick Wiseman, Soda nie dąży do stworzenia iluzji życia, które jakby samo toczy się przed oczami odbiorcy, iluzji wyeliminowania swojego pośrednictwa między bohaterem filmu a widzem. Istotą obserwacyjności w jego wydaniu nie jest też dystans między twórcą, a bohaterem, tylko pełna skupienia i oczyszczona z prekoncepcji uwaga, jaką twórca bohaterowi poświęca. Gotowość na odkrycia, na przyjęcie tego, co dopiero zostanie zaobserwowane. Dlatego wśród 10 przykazań Sody pierwsze trzy mówią: nie rób researchu, nie spotykaj się z bohaterem zanim zaczniesz filmować, nie pisz żadych scenariuszy. A kolejne: sam bądź swoim operatorem obrazu, filmuj tak długo, jak to możliwe, wchodź głęboko w niewielkie wycinki rzeczywistości, nie ustalaj tematu ani celu, zanim zaczniesz montować, filmuj długimi ujęciami i wreszcie – sam płać za produkcję.
Według Sody, obserwacyjny dokument jest jednocześnie takim, który umożliwia obserwację widzowi i do niej zachęca. Między innymi dlatego wśród 10 przykazań jest też i to, które zakazuje pozakadrowej narracji, śródtytułów i muzyki – wszystkiego, co może rozpraszać widza i krępować jego swobodne spojrzenie.
Powiedzieć o filmowej obserwacji Sody, że jest uważna, to jednak jeszcze nic nie powiedzieć. O jego wyjątkowości stanowi, że obserwuje tak głęboko życzliwie – i dla swoich bohaterów i dla widzów. Choć tyle odsłania, nigdy nie przekracza granic, nie eksploatuje i nie manipuluje. To nie przypadek, że właśnie jego dziełem jest film tak piękny, jak “Pokój”, który na przykładzie ludzi i kotów unaocznia, że wbrew wszelkim pozorom to dużo ciekawsze i ważniejsze pytanie, jak w ogóle możliwy jest pokój, niż czemu wybuchają wojny. I także nie przypadkiem w wielu godzinach materiału, jakie nakręcił o doktorze Yamamoto przechodzącym na emeryturę, prawdziwym tematem, który odkrył Soda, okazała się miłość doktora i jego żony.
Spojrzenia, jakie daruje nam Kazuhiro Soda, potrzebujemy trochę tak, jak pacjenci doktora Yamamoto jego cierpliwej obecności.
Maciej Nowicki